Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i zasiadło wraz z Jezusem i Jego uczniami (Mt 9,9-13).
W czasach Jezusa poborcy podatkowi (znani również jako celnicy) byli bardzo mocno znienawidzoną grupą społeczną, byli uważani za zdrajców. Oszukiwali, kradli i wymuszali od ludzi pieniądze, aby napełnić swoje kieszenie i skarbiec obcego okupanta, Rzymu.
Ależ faryzeusze musieli się zdziwić, kiedy Jezus wybrał jednego z nich, aby z nim wieczerzać.
A Jezus, kolejny raz udowadnia, na kim mu zależy najbardziej – kto najbardziej potrzebuje nawrócenia, miłosierdzia, obecności.
Jak pisze Dan Millman: „Ci, których najtrudniej kochać, najbardziej potrzebują naszej miłości”.
Kolejny raz pokazuje uczniom i faryzeuszom, że nie kieruje się logiką tego świata.
Bo nie potrzebują lekarza zdrowi.
Jeśli myślę o sobie, że jestem spoko, nie grzeszę, że nie mam żadnej winy, grzechu, niczego do zarzucenia samemu sobie, to jak Bóg może przyjść do mnie, pocieszać mnie, wspierać i prowadzić?
Jeśli nie oddaję Mu swojej słabości, to jak ma przychodzić do mnie ze swoją siłą?
Jezus chce zawołać po imieniu wszystkich tych, którymi gardzą inni.
Chce przebywać w domach tych, którzy zostali odrzuceni i uznani za nic nie wartych.
To do nich przychodzi. To ich zaprasza. To na nich czeka.
Jeżeli dla celnika Mateusza znalazła się odrobina nadziei, to i ja mogę na tę nadzieję liczyć.
Daj mi, Jezu, taką odwagę, abym mogła wstać i w swej beznadziejności pójść za Tobą, kiedy mnie zawołasz.
Bo przecież powołujesz grzeszników, nieudaczników, słabych i tchórzliwych.
I to dla nich przygotowałeś miejsca w Domu Ojca.