Oni natychmiast, zostawiwszy sieci, poszli za Nim (Mt 4,18-22).
Tę scenę dość łatwo jest sobie wyobrazić. Jezus powołuje, gromadzi wokół siebie, zaprasza do służby.
I wchodzi także w moje, w nasze prywatne życie - do naszych rodzin, małżeństw, szkół, zakładów pracy - i mówi dokładnie te same słowa: "Pójdź za Mną!". Czas i miejsce nie mają przy tym żadnego znaczenia, zaproszenie Boga jest uniwersalne i ponadczasowe. Przy czym nie jest bezosobowe - to spotkanie twarzą w twarz i rozmowa dwóch osób, patrzących sobie w oczy.
Tu nie ma przypadków - Jezus spostrzega konkretnego człowieka, który ma imię, wiek, zawód, tożsamość, przeszłość i przyszłość, rodzinę, miejsce na ziemi. I do niego mówi. I jego woła i zaprasza.
A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.
Czy to jest łatwe? Czy to dzieje się dzisiaj? Czy można Jezusowi odmówić? Każdy z nas sam powinien na te pytania sobie odpowiadać.
Z pewnością nie jest to łatwe - zostawić wszystko i pójść za Panem. Bo nie chodzi o dosłowne zostawienie całego swojego życia (choć i takie powołania się zdarzają współcześnie). Wyobrażam to sobie jako przemianę, śmierć "starego człowieka", tego grzesznego, nieświadomego, brodzącego w nieprzebaczeniu, w zranieniach, w kurczowym trzymaniu się tego świata, i obudzenie w sobie "człowieka nowego", pełnego wiary, pokory, miłości i światła, który czerpie swoją moc z Eucharystii i z osobistej relacji z Jezusem.
Pójść za Nim to wyrzeczenie się swoich przyzwyczajeń, grzechów, pychy, potrzeby kontrolowania wszystkiego i wszystkich, to zaprzestanie marnowania czasu, swojego zdrowia (przez uzależnienia, uwikłania, lenistwo). To oddanie Bogu wszystkiego, czyli uznanie, że nie ma niczego ważniejszego niż On sam dla nas.
Panie Jezu, daj mi dziś nowe serce, abym nigdy nie stawiała niczego i nikogo ponad Ciebie! Oddaję Ci moje życie i moich bliskich. Wołaj mnie zawsze po imieniu i szukaj, jeśli zaginę.