Spod ręki pana Jana wyszło około 100 rzeźb. Wypada jedna na jeden rok życia. To i tak za mało, aby opowiedzieć ze szczegółami jego bogatą biografię.
Mąż, ojciec, dziadek, pradziadek. Sybirak, snajper, uczestnik bitwy pod Lenino. Lwowiak, w końcu świdniczanin. Pracownik telekomunikacji. Rzeźbiarz. O panu Janie Mielniczynie można opowiadać na różne sposoby. On sam opowiada o sobie poprzez rzeźby, które wystrugał.
Tata
Drewniana łyżka do butów. Wysłużona, lecz wciąż w użyciu. Na rączce wyrzeźbiona matka z dzieckiem. – Miała mi przypominać: „Wracaj do domu, bo dziecko czeka” – mówi pan Jan.
Z pamięcią nigdy nie miał problemu. Wracał z ochotą do syna i córki, a przede wszystkim do żony, z którą – jak ciągle powtarza – ożenił się z miłości, a nie z rozsądku.
Ale pamięć, podobnie jak ta drewniana łyżka, z czasem postrzępiła się i popękała. Gdy pamięć zawodzi, w sukurs przychodzą rzeźby. Bo na każdą jest inna opowieść. A gdy wspomnienia wracają, stają się żywe i wyraźne, jakby wyryte dłutem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.