Najważniejsze są motory, ale każdy z nich ma właściciela – to także ciekawa historia a ta z kolei wpisuje sie w dzieje klubu.
Po raz dziewiąty świdnicki Klub Motocyklowy Rider FG Świdnica zaprosił fanów motocykli wszelkiej maści na Motofestiwal. Impreza trwała przed dwa dni. Zakończyła się w nocy z soboty na niedzielę 8 września. Na festiwalowej scenie wystąpili "Łowcy Pomidorów", "Guys of Destruction", "No Business" – to w piątek. W sobotę: "Sticky ICKY", "EL P", "Johnny Trzy Palce", "METALLICA revival CZ".
Ciekawa jest historia świdnickiego klubu, tak o niej opowiadają sami członkowie: "Dawno, dawno temu… gdy najmłodsi z nas na motocykl mówili jeszcze "brum, brum", po pięknej piastowskiej Świdnicy jeździły (każdy w swoją stronę) dumne Junaki, Rusy i leciwe Japonie. Musiało nas być naprawdę wielu, skoro w tak niedużym mieście, po kilku latach tego jeżdżenia, gdzieś w okolicach 1996 r. powstały aż trzy kluby motocyklowe: "GRYF", "RKD" i "HELLS DRINKERS". Od tej pory, można powiedzieć, nasza historia zaczęła nabierać rumieńców. Wspólne imprezy, wyjazdy na zloty, zawiązywanie przyjaźni i nawijanie kilometrów sprawiły, że chciało się żyć – wolność, wiatr we włosach i takie tam.
Lata mijały, czasy się zmieniały, jedni dorastali, inni wyrastali z "motocyklizmu” (w ogóle można?!), no i jakby tego nie ubierać w słowa – kluby nie wytrzymały próby czasu – przestały istnieć.
Znowu przyszły lata wyjazdów bez podziałów na kluby; bawiliśmy się świetnie w coraz większym gronie i to nam wystarczało. Oczywiście do czasu, bo jednak zaczęliśmy odczuwać niedosyt. Wiedzieliśmy, że jesteśmy silną grupą, która wiele może zdziałać i szkoda wręcz by było marnotrawić taki potencjał.
Pierwszym i to bardzo trafionym pomysłem było zorganizowanie w kwietniu 2004 r. wystawy naszych motocykli w stylowej scenerii Muzeum Broni. Impreza wzbudziła duże zainteresowanie mieszkańców Świdnicy i motocyklistów z innych miast. Był to nasz pierwszy stuprocentowy sukces. Po wystawie dołączyło do nas wielu nowych motocyklistów. Znów zaczęliśmy nawijać razem kilometry na koła. Dostrzegła nas też "okolica". Jako silną grupę zaczęto nas zapraszać na uświetnianie licznych imprez.
Sezon dobiegł końca, motocykle spoczęły w garażach, a nam zaczął kiełkować w głowach pomysł reaktywowania wszystkich trzech klubów i utworzenia jednej silnej grupy. Znaliśmy już przecież i siebie, i swoją wartość. W niewiarygodnie pojemnym mieszkaniu jednego z nas ruszyła sprawna machina organizacyjna. Wszystko toczyło się w błyskawicznym tempie i już wiosną 2005 r. powitaliśmy nowy sezon jako klub "RED RIDER". Nazwa ta, choć było wiele różnych, co piwo to gorsza, w przebłysku weny została przypieczętowana ogólnym aplauzem. Największy problem przysporzyło nam logo klubu. I tu także, po wielu godzinach burzy mózgów i hektolitrach wypitego piwa, ustaliliśmy, że w logo będzie widniał czerwony gryf na motocyklu (herb naszego miasta zawiera czerwonego gryfa). Nasz nadworny plastyk wzniósł się na wyżyny geniuszu i odmalował nam takiego zwierzaka, że lepiej nie można było.