Jeden ze świdnickich wikariuszy od lat uwielbia przemierzać górskie szlaki. Zdobywając kolejne góry na mapie z pomocą przyjaciół postanowił zapalić do swojej pasji młodzież z parafii, w której pracuje. Przyszedł więc czas na podsumowanie tego, co było dotychczas.
Na plebanii parafii pw. św. Andrzeja Boboli w Świdnicy 24 listopada zgromadzili się amatorzy górskich wędrówek, na których czele stanął ks. Wojciech Iwanicki. Kapłan od lat zdobywa kolejne szczyty ze swoimi przyjaciółmi, których zaprosił na kolację i wspólne wspominanie najciekawszych wypraw. O jego pasji pisał już ks. Roman Tomaszczuk tutaj. Kapłan alpinista pochwalił się zorganizowanymi dla młodzieży wyprawami.
- W 2017 r. w czerwcu wybraliśmy się w Tatry i tam zdobyliśmy Świnicę. Innym razem w październiku z ks. Rafałem Masztalerzem i ks. Tomaszem Krupnikiem wraz z dwoma przyjaciółmi wybraliśmy się na Zawrat. W listopadzie natomiast z ks. Tomkiem zorganizowaliśmy górskie zaduszki na Śnieżce, modląc się za tych, którzy odeszli w górach - wyjaśniał, dodając że w przyszłym roku planuje zabrać podopiecznych na Gerlach.
Również pozostali przybyli opowiedzieli o swoich wyprawach. Edyta i Wacław Kruk podzielili się wspomnieniami z 2016 roku z Zugspitze (Niemcy), Grossglockner (Austria) I Triglav (Słowenia). Paweł Dębosz, Michał Szymański i Krzysztof Róg wraz z ks. Wojtkiem 13 lipca zdobyli Mont Blank, a w sierpniu gospodarz razem z ks. Tomaszem, Robertem Biedką i Andrzejem Polonis weszli na Pik Lenina w Kirgistanie, liczący 7134 m. n. p. m. To jednak nie najwyższy szczyt, jaki zdobyli przyjaciele księdza. - Najwyżej z nas weszły trzy osoby z tego grona: Ania, Edyta i Jarosław. Ich walka z chorobą jest największą z gór, które ktokolwiek z nas przemierzył, bo z wyprawy się wraca do domu, do codziennych spraw, a ich walka z przeciwnościami trwa miesiącami, a nawet latami. Wszyscy to widzimy i podziwiamy - dodał ksiądz. Panie od lat walczą z rakiem, a historię Jarosława również opisywaliśmy w świdnickim "Gościu Niedzielnym" tutaj.
Ciekawe historie można było również usłyszeć od zdobywcy Kilimandżaro. – W Afryce taka wyprawa nie jest prosta. Nawet biorąc pod uwagę infrastrukturę, wiele jest tam jeszcze do zrobienia. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, przekonaliśmy się, że na Kilimandżaro nie ma czegoś takiego, jak wejście samemu, bo góra otoczona jest metalowym płotem, są strażnicy, a wejść mogą wyłącznie zarejestrowane grupy. Wszystko jest pod uporządkowaną kontrolą i działa to bardzo dobrze – mówił Piotr Pfanhauser, jeden z podróżników.