I choć nie była to wyprawa na Mount Everest, to emocje były podobne.
W poniedziałkowy wieczór siedzę i piszę artykuł. Nagle dzwoni do mnie telefon. - Idziesz z nami na EDK ze Szczytnej - mówi Jarek. Odpowiadam: - Niestety nie, bo w sobotę w cały dzień pracuję od rana, ale będę z wami na początku, zrobię kilka zdjęć - odpowiadam.
- Słyszałaś, że w piątek ma padać śnieg i znów ma spaść temperatura poniżej zera? - kontynuuje Jarek.
W piątek od rana wyglądałam przez okno. Najpierw deszcz, później deszcz ze śniegiem, a na koniec śnieg i mróz. Godzina 20. Msza św. w parafii św. Jan Chrzciciela w Szczytnej. Jak się później dowiedziałam, stawiło się więcej osób niż było początkowo zapisanych. Nie przestraszyła ich ani pogoda, ani odległość. Wyruszyli w milczeniu. 47 km i ponad 150 uczestników. Każdy z własną intencją.
Pan Marek, który na EDK wybrał się po raz drugi, tym razem idzie ze swoim synem. Dla nich jest to taka męska Droga Krzyżowa. Reszta rodziny została w domu i ich wspiera.
- Dla nas to wyzwanie. Idziemy w ciszy. To dobry czas na reset. Wyciszyć się i zastanowić nad własnym życiem, nad tym, co do tej pory zrobiliśmy. Pamiętam, jak było w tamtym roku. Szliśmy również z synem. Na ostatnim odcinku, który okazał się dla nas najtrudniejszy, widzieliśmy, jak przed nami szła starsza pani. Bardzo chcieliśmy ją dogonić, ale nie mogliśmy. My robiliśmy takie wielkie kroki, a ona takie malutkie, a jednak była szybsza - opowiada pan Marek ze Szczytnej.
Inni zostali do tego namówieni jak Kacper. - Mnie do EDK namówiła moja narzeczona. Bardzo chciała iść. Zanim zacząłem spotykać się z Agą, nie ciągnęło mnie do kościoła. Ale teraz naprawdę mam ochotę chodzić na takie rzeczy - opowiada. - Postaramy się dojść do końca. Mam nadzieję, że nam się uda. Jesteśmy dobrej myśli - dodaje Agnieszka.
Tegoroczna trasa EDK na Ziemi Kłodzkiej odbyła się pod patronatem św. Józefa. Pielgrzymi wyruszyli ze Szczytnej, a koniec trasy był w Wambierzycach, w Sanktuarium Wambierzyckiej Królowej Rodzin. Do mety udało się niektórym dojść ok. godziny 10.
Wśród nich była pani Agnieszka, która trasę wspomina tak: - Droga była prawdziwie ekstremalna. Pogoda była nie do opisania, śnieg w połączeniu z wiatrem. Czuło się, jakby ktoś w twarz wbijał igły. Najtrudniej było na łężyckich skałkach. W tym miejscu podobno odczuwalna temperatura dochodziła do -20 stopni - mówi uczestniczka z Kudowy-Zdroju.
- W pewnym momencie zobaczyłam mężczyznę, który szedł i co chwilę siadał, i to powtarzał cyklicznie. Pomyślałam sobie wtedy, że to jest taka piękna metafora życia. Tak naprawdę każdy z nas idzie swoją drogą życiową i podejmuje różne decyzje w życiu, i tak naprawdę drugi człowiek nie jest w stanie dźwignąć ciężaru naszej drogi. Może zapytać czy jakoś pomóc, ale my musimy poradzić sobie z tym sami. Każdy z nas idzie sam i jest odpowiedzialny za to, co robi. Ja szłam z niesamowitym człowiekiem, który tylko jak zostawałam w tyle, przystawał i czekał na mnie. Bez dopingu. Tylko był. Wydaje mi się, że w naszej drodze życia taką osobą jest Pan Bóg. Nie naciska, tylko po prostu jest i ogląda się za nami czy idziemy - opowiada pani Agnieszka.
Tegoroczne rozważania EDK odbywają się pod hasłem „Droga pięknego życia”. Każda stacja to historia człowieka i jego zmagania z trudnościami.
16 marca w naszej diecezji odbyły się jeszcze dwie inne Ekstremalne Drogi Krzyżowe. Pierwsza z nich była nieco krótsza, bo miała ok. 20 kilometrów. Pątnicy wyruszyli z Międzylesia, a ich celem było sanktuarium na Górze Iglicznej. Druga wyruszyła po raz trzeci z Głuszycy. Ponad 20 osób również tutaj zmierzyło się z przeciwnościami pogodowymi.