W czasie uroczystości pogrzebowych ks. Stanisława Kościelnego jeden z jego kolegów przypomniał słowa, które doskonale opisywały zmarłego kapłana.
A wypowiedział je przed laty ks. Kazimierz Jandziszak, ówczesny dziekan, odwiedzając parafię pw. Wniebowzięcia NMP w Bystrzycy Górnej, gdzie zmarły był proboszczem przez 46 lat. W niej również, tuż przy kościele, został zgodnie ze swoją wolą pochowany 26 października przez bp. Ignacego Deca, zaprzyjaźnionych kapłanów i tłum wiernych, którzy doskonale pamiętali emerytowanego proboszcza.
– Towarzyszyli mu do końca, do ostatnich dni. Cieszył się, gdy dostawał od nich kartki świąteczne czy imieninowe. Ale najwięcej radości sprawili mu w ubiegłym roku, gdy zaprosili go na parafialny odpust. Początkowo nie chciał jechać, bo wstydził się, że jeździ już na wózku inwalidzkim, że nie ma sił i tej energii, z której wcześniej był znany. Ale powiedziałam mu, że nigdy nie widziałam tej parafii i że chętnie bym tam pojechała. Namawiał go też ks. Paweł Łabuda, dyrektor świdnickiego Domu Księży Emerytów. W końcu dał się przekonać i pojechaliśmy wspólnie na ten odpust. Na miejscu wszyscy do niego podchodzili, witali z radością, robili sobie z nim pamiątkowe zdjęcia. Widziałam, jak bardzo go to cieszy – opowiadała w czasie pogrzebu pani Bogusława, która opiekowała się ks. Stanisławem przez ostatnie półtorej roku.
Czym sobie na to zasłużył? – Służył nam jako duchowy pasterz. Z jego rąk przyjęło sakramenty święte kilka pokoleń. Był wzorem również dla wyświęconych tutaj księży. Jego kapłaństwo było dla nas podporą w chwilach bardzo trudnych. Gdy odchodzili nasi najbliżsi, służył nam dobrym słowem i wspierał naszą wiarę. Zawsze poprawiał nam humor dobrymi żartami. Był człowiekiem o prostych, ale klarownych zasadach. Nasz skromny, wiejski ksiądz. Nie brakowało mu też dobrego serca dla samotnych i starszych ludzi, a cukierki, które zawsze nosił w swojej sutannie, były niejednokrotnie dla najmłodszych jedyną słodyczą dnia codziennego. Zbierając ofiary w czasie Mszy św. oddawał im też grosiki, by mogły sobie uzbierać na słodkości. Zawsze niósł pomoc słabym i potrzebującym, nie tylko duchową, ale i tę materialną – wspominała Beata Szyszka, przedstawicielka sołectwa.
Dzieciom, nawet w czasie liturgii, pozwalał chodzić po kościele, bo – jak twierdził – były u siebie. – Niejednokrotnie te dzieci rozwiązywały proboszczowi sznurowadła w butach, ale jemu to nie przeszkadzało. Tylko się uśmiechał. Nie zważał na to, czy coś mu się stanie. Po prostu się zwyczajnie uśmiechał – dodała pani Beata.
Był też człowiekiem pracy. Nie tylko tej duszpasterskiej, ale i przykościelnej. Sam naprawiał i remontował, ryzykując swoje zdrowie czy bezpieczeństwo. Nie raz wymarzł, a kiedy poprawiał drogę krzyżową – spadł z drabiny. Ufał jednak Matce Bożej, że go wyciągnie z każdych tarapatów. Bał się czasu emerytury, bo jako człowiek czynu, nie cierpiał nudy. Jak się później okazało, w Domu Księży Emerytów w Pieszycach naprawiał altany, a kiedy trzeba było – także samochody. Był świetnym spawaczem, co przypomniał ks. Stanisław Skowron w czasie pogrzebu. Jako kolega rocznikowy ks. Kościelnego wspominał, że rywalizowali ze sobą, ale przyjaźnili się i często odwiedzali.
Również inni kapłani, którzy żegnali byłego proboszcza z Bystrzycy Kłodzkiej, wspominali go jako radosnego i niezwykle dobrego człowieka. – Może i nie był wielkim profesorem, teologiem, ale na pewno był wielkim człowiekiem – podsumował jeden z nich.
W homilii bp I. Dec przypomniał historię życia zmarłego kapłana, którą można przeczytać tutaj.