Nawet biskupi z sąsiednich diecezji przejechali setki kilometrów, by pożegnać Elżbietę Biernacką.
Kościół pw. św. Jerzego w Dzierżoniowie 31 października wypełnili po brzegi żałobnicy. Dwaj biskupi, ponad 20 kapłanów, rodzina, bliscy, ale i uczniowie zmarłej Elżbiety. Przyszli nie tylko po to, by się z nią pożegnać, ale przede wszystkim – by podziękować za lata jej służby Bogu i drugiemu człowiekowi.
– Dzisiaj ulice są zatłoczone. Tylu ludzi zmierza na rodzinne cmentarze, by modlić się za swoich zmarłych. Wiozą kwiaty, znicze, kolorowe gałązki, by razem z modlitwą wyrazić głęboką więź z tymi, których Bóg odwołał już do wieczności. A my gromadzimy się w tej świątyni, by pożegnać Elżbietę i prosić Boga dla niej o niebo. Większość z nas bardzo dobrze ją znała. Dzisiaj w ławkach zasiedli rodzice – pani Maria i Stanisław, siostra Małgorzata, syn Andrzej, są najbliżsi. Są ci wszyscy, którzy z nią współpracowali, mogli oglądać jej życie i budować się tym wszystkim, co czyniła – mówił bp Stefan Regmunt z diecezji zielonogórsko-gorzowskiej.
Bp Regmunt, wraz z bp. Markiem Mendykiem z diecezji legnickiej, opuścili swoje diecezje przed uroczystością Wszystkich Świętych, by uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu Elżbiety Biernackiej. – Przybywamy tu w imię solidarności z wami, bo chcemy w tym dniu z wami być. Tak niespodziewanie odeszła od nas. I wiemy, co czuje serce ludzkie, kiedy traci kogoś bliskiego. Kiedy żegna się z kimś, z kim na co dzień się spotykał. Przybywamy tu, by wam powiedzieć, że Elżbieta nie umarła, ale żyje. Nadal żyje – podkreślał w homilii bp Stefan.
Poprosił też, by odczytano świadectwo o zmarłej, które otrzymał od miejscowej wspólnoty Ruchu Światło-Życie.
„Przeżyła między nami 55 lat i jeszcze kilka miesięcy. Niełatwo w kilkunastu zdaniach zamknąć opowieść o cudownej osobie. Córce, siostrze, żonie, mamie, koleżance, nauczycielu i wychowawcy, przyjacielu. Spróbujmy jednak podać kilka dat i wydarzeń, które mocno odcisnęły ślad na jej sercu i całym życiu. Ela urodziła się 22 marca 1963 r. w domu rodzinnym. Nie w szpitalu, co miało ogromne znaczenie dla niej. Często o tym mówiła, przejeżdżając ulicą Bielawską. Rodzice oddali ją Panu Bogu w sakramencie chrztu św. we wrześniu tego samego roku. Od tego momentu zaczęła się historia człowieka wiary, nadziei i miłości.
W wieku 7 lat zaczęła naukę w Szkole Podstawowej nr 9, a w klasie drugiej przyjęła do swojego serca Pana Jezusa w Komunii Świętej. Rozwijała jednocześnie talenty, które Pan w niej złożył: tańczyła w balecie, śpiewała w scholi dziecięcej sióstr salezjanek, występowała w przedstawieniach przygotowywanych przez siostry. Nieco później rozwijała miłość do bliźniego, tworząc grupę misyjną, z którą się modliła, przygotowywała dary, jeździła na spotkania Wieczernika Misyjnego. Wszędzie towarzyszyła jej nieodłącznie młodsza siostra Małgosia, która ją naśladowała, podziwiała i bardzo kochała. Na zakończenie etapu szkoły podstawowej w klasie ósmej przyjęła dary Ducha Świętego w sakramencie bierzmowania, które dodały jej światła i siły na drogę dojrzałej chrześcijanki. Dalszą naukę kontynuowała w I Liceum Ogólnokształcącym, zdając maturę w 1982 r.
Równolegle z nauką w szkole podstawowej i średniej była uczennicą ogniska muzycznego, a potem szkoły muzycznej w klasie fortepianu. W ostatnich latach nauki w liceum Ela zaangażowała się we wspólnotę Ruchu Światło-Życie, została jej członkiem i służyła jako animator. Podejmowała też różne zadania w Kościele, jak modlitwa za kapłanów w Margaretkach, przygotowanie adoracji Najświętszego Sakramentu. Po ukończeniu szkoły średniej Ela kontynuowała naukę w Studium Pedagogicznym we Wrocławiu, które przygotowało ją do pracy w szkole w edukacji wczesnoszkolnej w klasach I–III. Jej droga zawodowa to praca w SP nr 5 w Dzierżoniowie, a potem w SP w Piławie Dolnej. Śmiało można powiedzieć, że była mistrzem w swoim zawodzie. Kształtowała umysły, ale przede wszystkim serca swoich uczniów. Zawsze wierna zasadom wiary i Panu Bogu. Pracowita, uczciwa, oddana dzieciakom w szkole, które kochały ją całym sercem. Ktoś o niej powiedział po śmierci: odszedł człowiek wiary konsekwentnej.
. Otwarta na młodszych i starszych, życzliwa koleżanka w pracy, zawsze gotowa do pomocy, uśmiechnięta i radosna, nawet wtedy, gdy sama była zmęczona. Nigdy nie odmówiła pomocy, wnosiła ciepło i serdeczność , dla innych miała „serce na dłoni”. W roku 1989 zawarła związek małżeński z Remigiuszem, w trzy lata później urodził się ich syn Andrzej, który zawsze był cennym darem od Pana Boga. Z pomocą Najwyższego realizowała się na co dzień jako żona i matka przez 29 lat.
W międzyczasie Ela ukończyła studia magisterskie w Poznaniu na kierunku: edukacja wczesnoszkolna, kurs pracy z dziećmi metodą Montesorri, kurs terapii pedagogicznej. Te formy dokształcania dawały jej możliwość jeszcze głębszego oddziaływania wychowawczego i dydaktycznego na uczniów, zwłaszcza tych, którzy mieli trudności i potrzebowali specjalnej pomocy. Miała pragnienie zostać misjonarką, nigdy nie wyjechała na Misje, to powołanie realizowała w pracy zawodowej i w domu. Piławianie pamiętają wiele imprez i uroczystości, na których występowały dzieci pani Eli, konkursy, koncerty, dożynki, okolicznościowe przedstawienia. Ela to wszystko robiła z pasją , wiedząc, że czas spędzony z dziećmi zawsze wydaje dobre owoce. Jej przyjaciele wspominają niejedne urodziny, na których oglądaliśmy przedstawienia pisane ręką Eli, Jej syn Andrzej i rodzina wspominają z pewnością wyprawy dalsze i bliższe, które organizowała, wspólnie spędzony czas, rodzinne uroczystości, na których Ela była duszą towarzystwa” – czytał ks. Jarosław.
A jak zapamiętają już inni, przyjaciele i bliscy? O tym w: Anioł przy tablicy.