Choć jest w świdnickim seminarium stosunkowo krótko, harcerstwo i sport od lat pozwalają mu pokonywać swoje słabości. Teraz zachęca do tego innych, zwłaszcza w temacie powołania.
Kiedy się najedliśmy, położyliśmy się spać. Ciepło się ubrałem, rozścieliłem matę, a śpiwór nakryłem ratunkową folią NRC. I wiecie co! Było mi ciepło i w końcu się wyspałem! Ciekawa jest świadomość, że spaliśmy 12 godzin na wysokości 3165 m. n. p. m. Tak wysoko jeszcze nigdy nie kimałem.
Następnego dnia wstaliśmy punktualnie o 8:00. Zjedliśmy syte śniadanie, spakowaliśmy plecaki i około godziny 10:00 rozpoczęliśmy zejście. Dla odmiany wtedy czułem się świetnie! Zaaklimatyzowałem się i po wszystkich dolegliwościach poprzedniego dnia nie było nawet śladu. Myślę, że sen jest naprawdę dobrym lekarzem i nie wolno go zaniedbywać. Mi na pewno pomógł!
Na dół schodziliśmy szybko. Mijaliśmy tylko tłumy ludzi, którzy korzystając z weekendowego okna pogodowego chciały zdobyć szczyt Mont Blanc. Spotkaliśmy nawet kilku rodaków, z którymi porozmawialiśmy trochę czasu. Co ciekawe, podczas naszej wspinaczki widzieliśmy mało ludzi, z czego bardzo się cieszę, gdyż tłumy na szlaku mocno utrudniają wspinaczkę.
Zejść postanowiliśmy inną drogą niż wchodziliśmy. Poszliśmy przez malowniczą alpejską dolinę, której kręte ścieżki prowadziły nas coraz niżej. Nad nami wyrastał ogromny i groźnie postrzępiony lodowiec, który ciągnął się aż na sam dół.. Mijaliśmy pasące się alpejskie krowy z wielkimi dzwonkami u szyi. Wyglądały jak popularna krowa Milka z reklamy znanej czekolady, choć nie były fioletowe. Przeszliśmy przez stacje kolejki i lasem zeszliśmy na sam dół do parkingu w Les Houches, gdzie zostawiliśmy samochód.
Do auta dotarliśmy około godziny 16:20. Od razu pomodliliśmy się, dziękując Bogu za cudowną wyprawę i bezpieczne zejście. Powrót do Polski trwał prawie piętnaście godzin. Grzesiek całą drogę prowadził, bez przerwy na sen. Co ciekawe podróż zakończył w pracy, bo czekały na niego pilne obowiązki. Dopiero po wizycie w firmie wrócił do domu. Po prostu nie mogłem pozbierać się z podziwu dla Kleksa. Twardy jest! To nie ulega wątpliwości!