Choć jest w świdnickim seminarium stosunkowo krótko, harcerstwo i sport od lat pozwalają mu pokonywać swoje słabości. Teraz zachęca do tego innych, zwłaszcza w temacie powołania.
Adrenalina powoli opadała i czułem się coraz słabszy. Po kilku minutach dogonił mnie i minął szybkim tempem, bardzo ożywiony Grzesiek, mówiąc że natopi śniegu na herbatę przy schronisku. Widziałem, że zmęczenie wysokościowe puszcza go, z każdym metrem pokonywanym w dół. Kleks prawie zbiegł z tej góry! Nie znam drugiego tak wytrwałego i silnego człowiek. Ze mną było odwrotnie. Schodząc prezentowałem wolne, choć stanowcze tempo zatrzymując się co kilka kroków. Nie chciałem tego robić, ale zmęczenie brało górę. Czułem się tak jakbym chodził po górach z gorączką. Poza znużeniem, choroba wysokościowa nas nie dotknęła. Nie mieliśmy zawrotów i bólów głowy i nikt nie wymiotował. Grześka wysokościowe zmęczenie całkiem puściło przy zejściu - zaaklimatyzował się.
Kiedy spotkaliśmy się przy schronisku Gouter około godziny 16:00, Grzesiek czekał już z herbatą. Chwilę posiedzieliśmy i porozmawialiśmy o silnej woli i pierwszeństwie w wykonywaniu swoich obowiązków, ponad zmęczeniem, odpoczywaniem i wszelkimi innymi czynnościami. Kleks jest w tym mistrzem i bardzo go podziwiam, wiem również nad czym muszę pracować. Od schroniska zostało nam wspinaczkowe zejście, kamiennym żebrem i przejście przez Wielki Kuluar. Grzesiek, szedł pierwszy i czekał na mnie, a ja czując się słabo, powoli i wytrwale schodziłem coraz niżej. Drogę pokonaliśmy bez żadnych problemów. Rozciągnęła się tylko w czasie przez moje postoje i nędzne samopoczucie. Ostatni odcinek do pola namiotowego stawałem co kilka kroków. Strasznie dziwne uczucie… Przy namiocie byliśmy około godziny 20:00. Miałem ochotę tylko położyć się spać, ale przykład Grześka i nasze rozmowy sprawiły, że wygrałem ze sobą i kiedy już ogarnęliśmy namiot i sprzęt, a Kleks poszedł zadzwonić do domu, zagotowałem wodę i zrobiłem jedzenie. Jadłem na siłę, ale czułem, że bardzo tego potrzebowałem i odzyskiwałem siły. Z każdą chwilą naprawdę było lepiej. Teraz myślę, że w drodze na szczyt za mało jadłem i piłem, co mogło przyczynić się do mojego samopoczucia.