Choć jest w świdnickim seminarium stosunkowo krótko, harcerstwo i sport od lat pozwalają mu pokonywać swoje słabości. Teraz zachęca do tego innych, zwłaszcza w temacie powołania.
Euforia była ogromna. Zbiliśmy mocną przyjacielską pionę, porobiliśmy kilka zdjęć Kleksa telefonem, nagraliśmy film i z uśmiechem kontemplowaliśmy piękno stworzenia przebywając na najwyższym szczycie Europy. Widoczność była cudowna. Wszystkie chmury były pod nami. Widzieliśmy, że stoimy najwyżej w całych Alpach i rzeczywiście to czuliśmy. Przepiękne widoki zapierały nam dech w piersiach.
Z samego dołu do szczytu była bardzo długa droga, którą pokonaliśmy, poniżej 24 godzin stając na szczycie Mont Blanc bez żadnej aklimatyzacji i odpoczynku po podróży, co jest nie lada wyczynem. Tylko Jezus daje taką siłę i wytrwałość. Tylko On uzdalnia do pokonywania największych trudności. I nas tak właśnie uzdolnił.
Co prawda, nie staliśmy długo na wierzchołku, gdyż niska temperatura i bardzo silny wiatr dawały się nam we znaki. Musieliśmy zacząć schodzić. Oddaliśmy Bogu drogą na dół i prosząc o pomoc i opiekę, rozpoczęliśmy zejście. Wiatr jednak mocno utrudniał nam drogę. W dodatku wąska grań stromo schodziła w dół, aby po chwili znów wzbić się w górę na poprzednio pokonywane szczyty. Po drodze, mijaliśmy kilka zespołów, które właśnie rozpoczęły atak szczytowy. Idąc granią cały czas próbowałem sobie uświadomić co przed chwilą zrobiliśmy i gdzie byliśmy. Emocje wciąż trzymały mnie w napięciu. Co jakiś czas odwracałem się do Grześka, aby wykrzyczeć kilka słów zwycięstwa.
Po drodze na minutę zatrzymaliśmy się na żelki i resztkę zmrożonej herbaty. Grzesiek mnie wyprzedził i pierwszy zszedł do Schronu Vallot. Powoli czułem, że robię się coraz słabszy. Kiedy ponownie spotkaliśmy się w schronie, podłączyłem telefon do powerbanka i zadzwoniłem do domu, powiedzieć, że zdobyliśmy Mont Blanc! Cóż to była za radość! Odczuwanie mocnego zmęczenia zmusiło nas do zjedzenia czegoś konkretnego. Grzesiek szybko roztopił śnieg i zalał liofilizowany obiad, który wspólnie zjedliśmy na siłę, choć nie było to przyjemne. Napiliśmy się herbaty i szykowaliśmy się do zejścia. Kleks powiedział abym poszedł pierwszy, ponieważ On pakował większą część sprzętu, który mieliśmy ze sobą. Przytaknąłem i czując się trochę lepiej, choć wciąż zamroczony, wyszedłem ze schronu i rozpocząłem długie zejście.