Choć jest w świdnickim seminarium stosunkowo krótko, harcerstwo i sport od lat pozwalają mu pokonywać swoje słabości. Teraz zachęca do tego innych, zwłaszcza w temacie powołania.
***
No i dochodzimy do spotkania w schronie! Wszystko co nam ciążyło zostawiliśmy i zjedliśmy coś na siłę. Sytuacje uratowały żelki, które naprawdę dobrze się przyswajały. Przed godziną 10:00 rozpoczęliśmy wspinaczkę na szczyt. Droga była długa. Aby stanąć na Dachu Europy musieliśmy wąską granią pokonać po drodze jeszcze trzy szczyty. Wiatr się wzmagał potęgując ujemną temperaturę. Ubrany we wszystko co miałem, szedłem pierwszy, za mną atakował Grzesiek. Na grani czułem się mocny! Szedłem dzielnie, doładowując się co jakiś czas, na siłę, żelkami i zmrożoną herbatą. Czułem adrenalinę i podekscytowanie płynące w mojej krwi. Kocham graniówki!
Zbliżaliśmy się właśnie wąską granią, do ostatniego stromego podejścia na Białą Górę. Nagle moim oczom ukazał się szczyt! Wyciągnąłem telefon, aby go sfotografować, wbijając raki w podłoże. Zaraz po zrobieniu zdjęcia, mój telefon się rozładował. Skwitowałem to śmiechem i schowałem go do kieszeni. Szczyt Mont Blanc był już na wyciągnięcie ręki. Przebijając się przez kopiasty i nawiany śnieg, a w dodatku smagany mocnym wiatrem wyszedłem na kompletnie biały szczyt. Zaskoczyło mnie wierzchołek Dachu Europy był rozległy.
Razem z Grześkiem stanęliśmy na szczycie Mont Blanc (4808 m.n.p.m), w środę 2 września dokładnie o godzinie 11:50. Na szczycie byliśmy sami. Nie potrafię opisać radości, która wtedy ogarnęła moje serce. Razem pomodliliśmy się na szczycie i podziękowaliśmy Panu Jezusowi za tak wspaniałą wyprawę. Gdyby nie Jezus, nie dałbym rady wejść na szczyt. Bóg tak pięknie nas poprowadził i wszystko zaaranżował wyposażając nas w siłę, że nie mogliśmy nadziwić się i ogarnąć cudowności całej sytuacji.