Choć jest w świdnickim seminarium stosunkowo krótko, harcerstwo i sport od lat pozwalają mu pokonywać swoje słabości. Teraz zachęca do tego innych, zwłaszcza w temacie powołania.
Kilka minut później, otaczające nas skały pokryły się białym puchem. W ostatnich dniach spadło trochę śniegu, który przepięknie ulokował się w skalnej scenerii. Spadająca temperatura wraz z wzrastającą wysokością sprawiła, że kilka chwil później znaleźliśmy się w prawdziwie górskich zimowych warunkach. Musieliśmy się ubrać.
Podejście stawało się coraz bardziej strome. Wyszliśmy na grań prowadzącą do lodowca, za którym znajdowało się schronisko Tete Rousse i nasze pole namiotowe. Zmieniliśmy buty, ubraliśmy raki i chwyciliśmy czekany. Powoli wychodziliśmy ponad chmury. Widok zachodzącego słońca, nad puszystymi bałwankami z błękitnym niebem zaparł mi dech w piersiach i wprowadził w taki zachwyt Bożym stworzeniem, że nie mogłem się napatrzeć. Zdjęcia nie są w stanie oddać piękna, które widziałem na grani. Najlepszy opis nie odda tego jak się czułem, mogąc oddychać, oglądać i karmić się Bożym pięknem, ukrytym w stworzeniu. Serce, każdym uderzeniem wołało do Boga, pragnąc zanurzyć się całkowicie w Jego pięknie. Tej chwili nigdy nie zapomnę. Kocham Góry ale najmocniej kocham Boga, który je stworzył!
Słońce powoli znikało za linią horyzontu i chmur, aż całkowicie schowało się za kłębiastym morzem. Po pokonaniu lodowca, czując zmęczenie, o godzinie 20:50, staliśmy na polu namiotowym przy Tete Rousse. Ku naszemu zdumieniu, namioty były już rozłożone, a cały proces polegał na wynajęciu jednego z nich. To nas rozbawiło, ponieważ z samego dołu wnosiliśmy własny namiot, który okazał się kompletnie niepotrzebny.
Ostatnie promienie zachodzącego słońca zniknęły już całkowicie, a wraz z ich odejściem znacznie spadła temperatura. Głodni i zmęczeni topiliśmy śnieg w kuchence na posiłek i herbatę. Przygotowywaliśmy się do wczesnego wyjścia. Planowaliśmy wstać o godzinie 1:00 i jak najszybciej przejść do schroniska Gouter położonego na wysokości 3835 m.n.p.m. Po drodze mieliśmy do pokonania Grand Couloir – Wielki Kuluar – zwany również Kuluarem Śmierci – to niebezpieczny fragment ściany, z którego często z wielkim impetem spadają lawiny śniegu i kamieni. Ma on mniej niż 100 metrów szerokości, lecz rozegrało się w nim sporo dramatów, i wielu wspinaczy straciło tam życie. Najlepiej pokonywać go kiedy śnieg jest zmrożony.