Dowody na wyciągnięcie ręki

Wielkimi krokami zbliża się I Synod Diecezji Świdnickiej. Niewiele o nim na razie wiemy, co nie zwalnia nas ze wzięcia odpowiedzialności za nasz lokalny Kościół.

Kolejny synod? A po co nam on?! Tym bardziej że na razie brakuje konkretów, jak będzie dokładnie wyglądał, a znajdą się i tacy malkontenci, którzy uważają, że powołany jest głównie po to, aby stworzyć i zaktualizować niezbędne do działania diecezji dokumenty i skierowany jest do wąskiego grona zainteresowanych.

Wiadomo m.in. tyle, że każda parafia będzie zobowiązana do stworzenia przynajmniej jednego zespołu synodalnego, ale Sekretariat Synodu zostawia też inicjatywę świeckim i duchownym, zachęcając do tworzenia zespołów w oparciu o wspólne zainteresowania i cele. A to jest już całkiem dużo. Pewnie na szczegółowe informacje przyjdzie jeszcze czas, synod ma bowiem trwać aż 5 lat.

W wywiadzie zapowiadającym I Synod Diecezji Świdnickiej bp. Marek Mendyk mówi, że chodzi o odkrycie na nowo swojej tożsamości jako członka Kościoła. Wskazuje też na konieczność uczenia się synodalności, a w szczególności umiejętności prowadzenia życzliwego dialogu i wzajemnego słuchania.

Myślę więc, że w synodzie chodzi przede wszystkim o spotkanie. Podobnie jak miało to miejsce w fazie diecezjalnej Synodu o synodalności. Trzeba było być naiwnym, aby uważać, że zdanie wyrażone w salce parafialnej zostanie usłyszane w Watykanie. A mimo wszystko wielu z nas wzięło w nim udział. Tam, gdzie doszło do prawdziwego spotkania, zrodziły się owoce. Mam na to dowody.

W parafii św.św. Apostołów Piotra i Pawła w Strzegomiu owocem spotkań synodalnych jest książeczka, która dokumentuje coniedzielne Msze św. dla dzieci (więcej). W publikacji zawarty jest życiorys Owcy Magdy, która co tydzień spotyka się z dziećmi, historie o tym, jak poznała Jezusa i jak trafiła do bazyliki strzegomskiej. Książeczka ma przede wszystkim wymiar ewangelizacyjny, ponieważ ideą jest, aby to przez dzieci docierać do rodziców z Dobrą Nowiną.

W parafii św. Marii Magdaleny w Gorzanowie parafialny zespół synodalny uznał za konieczne stworzenie przy kościele przestrzeni dla dzieci i młodzieży. Z pomysłem zgodził się proboszcz oraz rada parafialna i tak powstała schola wNIEBOgłosy. Właśnie nagrali swój piąty teledysk (więcej). O tym, jak wiele dobrego wniosła ta inicjatywa pośród lokalnej społeczności, przeczytacie w nr. 21 GN. Jestem przekonany, że w wielu innych miejscach synod przyniósł konkretne owoce. Chętnie opiszemy je na naszych łamach.

Synteza krajowa Synodu o synodalności mówi o tym, że w Kościele „rodzi się (…) pragnienie lepszego poukładania wzajemnej współpracy między świeckimi i księżmi”. Synod diecezjalny będzie idealną okazją do prawdziwego spotkania i podjęcia tej współpracy. We wspomnianym wyżej wywiadzie bp Marek na moje pytanie o receptę na skuteczną współpracę odpowiedział: „Ludzie chcą, żeby z nimi być. Na to nie ma wymówki”. W podobnym tonie wypowiadały się siostry salezjanki, które w Pieszycach zorganizowały na początku maja Święto Młodych. Opowiadając o obecności, jako warunku koniecznym do wychowania młodzieży, zaskakująco odpowiedziały na pytanie, dlaczego jest to takie trudne, skoro brzmi tak prosto: „My jako osoby konsekrowane i duchowne w szerokim tego słowa znaczeniu lubimy być wygodni. To nas często gubi, bo jest wymagające”. Ich wypowiedzi dotyczyły osób konsekrowanych czy stanu duchownego, ale sami także musimy uderzyć się w pierś. Nam też często się nie chce. Nie chce nam się zobaczyć za zasłoną sutanny człowieka z krwi i kości. Wygodniej jest przybrać postawę klerykalizmu i moralizowania, tyle że właśnie one stoją na przeszkodzie do prawdziwego spotkania, które zakłada przyjęcie drugiego takim, jakim jest.

Klerykalizm ma się całkiem dobrze, ponieważ jest z czułością pielęgnowany nie tylko na plebaniach, ale i pod naszymi strzechami, gdzie wyobrażamy sobie, że w Kościele istnieje jakiś inny, alternatywny i idealny świat, którego przedstawicielami są duchowni. Tyle że idealny świat nie istnieje i nie trzeba daleko szukać na to dowód. Wystarczy spojrzeć w lustro.

Usłyszałem ostatnio od zaprzyjaźnionego księdza takie powiedzonko: „wszystko się zdarza, sługom ołtarza”. Ów ksiądz dzielił się ze mną, że czuje się zmęczony dobiegającymi ze wszystkich stron wymaganiami i oczekiwaniami, jacy mają być duchowni. Zmęczony jest po prostu moralizowaniem. Na moją ripostę, że przez wiele lat, jeśli nie stuleci to my świeccy byliśmy moralizowani, tylko się uśmiechnął.

Papież Franciszek wzywa do nawrócenia duszpasterskiego, co może nas cieszyć, kiedy odnosimy jego słowa wyłącznie do księży. Im na pewno przydałoby się nawrócić! A nam? Czy nie potrzeba nam się nawrócić i przestać wymagać od naszych duszpasterzy rzeczy niemożliwych? Co z tego, że to nie my jesteśmy autorami tych oczekiwań, skoro z taką lubością wciąż się nimi żywimy? Prawdziwe nawrócenie duszpasterskie nie dojdzie do skutku, jeśli my – laikat, świeccy czy jakkolwiek nas nazwać – nie zaczniemy się nawracać z naszej idealnej wizji Kościoła.

Chcemy lepszego Kościoła i oto otwiera się przed nami możliwość, aby dołożyć swoją cegiełkę. Skoro w dwóch parafiach synod o synodalności przyniósł konkretne owoce, o ile więcej dobra może wnieść nasz lokalny synod. Nie zmarnujmy tego. Spotkajmy się.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..