Jan Nalepa, bielawianin, teolog, tłumacz z języka czeskiego, poszukując odpowiedzi na nurtujące pytania napisał książkę "Ludzie wielkiej ciszy". Przedstawia w niej sylwetki siedmiu mężczyzn, którzy wybrali życie pustelnicze.
Kamil Gąszowski: Czytając Twoją książkę, odnosiłem wrażenie, że szukasz odpowiedzi na ważne dla Ciebie pytania. Zresztą sam, zadając pytanie pustelnikowi Jano, mówisz, że przeżywasz okres dekonstrukcji, jeśli chodzi o religijność. Po napisaniu książki coś się zmieniło?
Jan Nalepa: Cały czas tak jest.
Przeżywasz kryzys?
To jest kryzys, który nie polega na tym, że zastanawiam się nad opuszczeniem Kościoła, tylko bardziej podaję w wątpliwość to, co mogłoby się wydawać oczywiste. Nie chcę zatrzymywać się jedynie nad pewnymi sloganami, tylko potrzebuję mocniej się zastanowić, co za nimi stoi. Takim tematem jest na przykład pytanie, czy na zbawienie trzeba zasłużyć. Rozmawiam o tym z ojcem Michałem.
Do poszukiwania odpowiedzi na swoje pytania podszedłeś kreatywnie. We wstępie piszesz, że nie odważyłbyś się przeprowadzić tych rozmów prywatnie, dlatego postanowiłeś napisać książkę. Podoba mi się takie podejście…
Jestem osobą, która przeżywa świat wewnętrznie, indywidualnie. Praca nad książką była przekroczeniem siebie. Musiałem wpierw tych pustelników odszukać, potem do nich dotrzeć. W trakcie pracy zmieniała się też koncepcja. Najpierw myślałem, że na Dolnym Śląsku znajdę tyle osób, aby z rozmów z nimi powstała książka. Dotarłem na przykład do siostry, która mieszka na Górze Wszystkich Świętych w Nowej Rudzie, i ona nie zgodziła się na rozmowę. Znalazłem jeszcze sześć pustelnic w całej Polsce i do wszystkich wysłałem prośbę o kontakt. Jeszcze tylko jedna mi odpowiedziała. Mam na to swoją teorię, zgodnie z tym, co powiedział mi później o. Jeremiasz, że na pustelni trzeba pobyć przynajmniej pięć lat, żeby „ule były pełne”. Ta jedna siostra odpowiedziała mi, wysyłając życzenia na Boże Narodzenie i sugerując właśnie, że jest na pustelni za krótko, żeby ze mną rozmawiać.
Pierwszym pustelnikiem, z którym rozmawiałem, był brat Elizeusz, mieszkający na Górze Cierniak. Napisałem list w liście do proboszcza z Radochowa i on przekazał go Elizeuszowi.
I on się z Tobą skontaktował?
Tak. Pierwszy raz spotkałem się z nim w lipcu 2021 roku. Potem stwierdziłem, że mam po tej rozmowie niedosyt i rok później w okolicach Bożego Ciała spotkaliśmy się ponownie. A rok później umarł.
Br. Elizeusz przez ponad 20 lat zamieszkiwał pustelnię na górze Cierniak niedaleko Lądka-Zdroju.Ogromne wrażenie zrobiła na mnie wypowiedź Grzegorza Kuca dotycząca rozeznania woli Bożej. Wyznał Ci, że jeśli rozeznałby, że ma się ożenić, to od razu by to zrobił.
Pytanie o wolę Bożą jest jednym z tych, które mnie drążą. Co to jest wola Boża? Czy da się ją jednoznacznie rozeznać? Czy mogę dostać czarno na białym, jaka jest wola Boża względem mnie? Czy może jest nią przykazanie: „Miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem”, a potem mamy po prostu wolność? Czy jednak jest jakieś Boże postanowienie, a naszym zadaniem jest je odszyfrować? Różne odpowiedzi dostawałem.
Pustelnik Edward powtarzał, że jesteśmy nieustannie w rękach Boga i możemy przyjmować cokolwiek nam ześle w wydarzeniach. On tak właśnie żyje. Kopie tę swoją górę i mówi, że to od Pana zależy, kiedy swoją pracę skończy. To jest w ogóle niesamowity człowiek. Wrocławski pustelnik. Żyje w centrum miasta.
Jednym z Twoich rozmówców jest o. Jeremiasz, prawosławny mnich mieszkający w Sokołowsku. Nie chciałeś ograniczać się tylko do katolickich pustelników...
Ojciec Jeremiasz jest ciekawą postacią. Wspomniałem już o jego analogii, że pustelnik – jest jak pszczoła, która zbiera pyłek do ula – czerpie z różnych tradycji. On jest zafascynowany pograniczem tradycji wschodniej i zachodniej. Zaprosił mnie na rekolekcje międzywyznaniowie w oparciu o modlitwę Jezusową.
Jego poszukiwania jedności Kościoła są bardzo poważne. Jest człowiekiem ochrzczonym w Kościele katolickim, którego różne zmagania, jak to pięknie określił – rozgryzanie orzechów – doprowadziły do prawosławia. Jest mocno osadzony w tradycji wschodniej, ale też wskazuje miejsca wspólne dla naszych Kościołów.
Ojciec Jeremiasz jest prawosławnym mnichem. Mieszka w pustelni przy cerkwi w Sokołowsku. Kamil Gąszowski /Foto GośćInnym Twoim rozmówcą jest człowiek, którego życie pustelniczego nie ma żadnego związku z religią. Skąd taki wybór?
Zależało mi na kimś, kto ma inne motywacje do podjęcia życia pustelniczego. Stąd właśnie pojawia się Krzysztof Kawenczyński, który żyje w zgodzie z naturą. Jego motywacją nie jest relacja z Bogiem, ale właśnie z naturą.
Co takiego poruszyło Cię w spotkaniu z nim?
Myślę, że dzisiaj zapominamy, że jesteśmy integralną częścią natury i ekosystemu. Postęp cywilizacji sprawił, że zaniedbaliśmy pewne podstawowe umiejętności, takie jak rozpalanie ogniska czy przetrwanie w dziczy. Podobnie jest z cenną wiedzą o ziołach. Nasze babcie potrafiły rozpoznawać rośliny i znały ich lecznicze właściwości, my tę wiedzę utraciliśmy.
Nie tylko Kawenczyński, ale inni też zwracali uwagę, że natura oferuje rozwiązania, o których zapomnieliśmy jako cywilizowane społeczeństwo. Może warto wrócić do korzeni i na nowo odkryć bogactwo natury?
Co dla mnie ważne, takie podejście nie musi stać w sprzeczności z wiarą w Boga. Istnieje pogląd, że kto nie dostrzega Boga w stworzeniu, ten Go nie poznał. Można więc połączyć wiarę z szacunkiem dla natury, uznając, że Bóg jest obecny w swoim stworzeniu. Ta myśl jest mi bliska.
CZYTAJ TAKŻE:
Jeden z Twoich rozmówców ma panele słoneczne, drugi robi zakupy na Allegro, inny żyje w całkiem komfortowych warunkach. Czy mitem jest, że pustelnik jest człowiekiem, który żyje w totalnej nędzy?
Ojciec Michał urządzając swoją pustelnię, wychodził z założenia, że musi wykorzystać to, co daje nam technika, żeby jego życie było jak najbardziej bezkosztowe. Myśliwi użyczyli mu chałupę i podłączyli prąd, jednak za prąd trzeba płacić, a on nie używa pieniędzy. Rozwiązaniem były właśnie panele słoneczne. Podobnie postąpił brat Grzegorz, który panele kupił na Allegro. Wcześniej musiał wydawać pieniądze na świeczki, a teraz ma energię ze słońca. Paradoksalnie technika pozwala być bliżej natury.
A więc cała ta otoczka nie jest konieczna, żeby prowadzić życie pustelnicze?
Czasami jest ona potrzebna. Jano opowiadał o perkusiście zespołu Dżem, który miał dość życia w nałogach i zamieszkał nad jeziorem Solińskim. Życie, które zaczął tam prowadzić, uratowało go. Czasami, żeby wyrwać się ze świata, w którym tkwimy, potrzebna jest ta otoczka. A czasem wystarczy tylko postawa samoświadomości. O tym również opowiadał Jano. Nie chcę wchodzić mocno w psychologię, ale zdarza się, że ktoś nas drażni albo my kogoś ranimy i oskarżamy, że coś nam nie wychodzi. Najczęściej problem jest w nas, ponieważ mamy pewne sprawy nieprzerobione.
Jano mówi właśnie o uzdrowieniu wewnętrznym, co bardziej kojarzy się z charyzmatykami niż pustelnikami.
To jest ciekawe, że zaczął się on posługiwać charyzmatami wcześniej niż ten ruch pojawił się w Polsce. Samo to do niego przyszło.
Z jego wypowiedzi zrozumiałem, że im bardziej staję w prawdzie, tym większą szansę daję sobie na uzdrowienie.
Dokładnie. Boimy się stawać w prawdzie, bo czujemy się zranieni, ale póki tego nie zrobię, nie ma szans na uzdrowienie. To jest jakby błędne koło, które w końcu trzeba przerwać. Pustelnia w tym pomaga.
Mało kto jest powołany do życia pustelniczego, a z drugiej strony z Twojej książki odczytać można, że pustelnicy jak w soczewce ukazują obraz chrześcijanina, czyli naszego powołania. Odkryłeś jak taką pustelnię odnaleźć w swoim życiu?
Myślę, że pustelnią jest wejrzenie w siebie i nieuciekanie od prawdy od sobie. Życie na pustelni jest postawą, stanem umysłu. Ludzie mają tendencję do unikania konfrontacji z prawdą o sobie. Stosujemy różne metody, by nie musieć stawiać czoła temu, co kryje się w naszym wnętrzu. Paradoksalnie nawet budowanie relacji czy angażowanie się w praktyki religijne może być ucieczką przed samopoznaniem. Nie wszyscy, którzy decydują się na życie pustelnicze, zdają sobie sprawę, że to właśnie odosobnienie zmusi ich do zmierzenia się ze sobą.
Pustelnia jest jak zwierciadło, które bezlitośnie odbija nasze prawdziwe „ja”. W samotności trudno utrzymać fasady i bariery, które zwykle chronią nas przed introspekcją. Prędzej czy później będąc w odosobnieniu, musimy stawić czoła własnym myślom i uczuciom. To sprawia, że pustelnia jest skutecznym narzędziem samopoznania. W takim środowisku stopniowo opadają wszystkie maski, hamulce i mechanizmy obronne, a my stajemy twarzą w twarz z naszą prawdziwą naturą. To może być bardzo trudny proces, a jednocześnie niezwykle wartościowy dla osobistego rozwoju.
Jan Nalepa jest teologiem, tłumaczem z języka czeskiego, pasjonuje się podróżami koleją i turystyką górską. Mieszka w Bielawie. Kamil Gąszowski /Foto GośćWięcej w nr. 27 "Gościa Świdnickiego" na 7 lipca.