Łk 8,1-3: Jezus wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia.
Jezus dopiero co przygarnął grzesznicę, która „bardzo umiłowała”. W tej historii, zapisanej w końcówce siódmego rozdziału Łukasza, jest pewna „nieciągłość” czasowa, trudna do wyjaśnienia na ludzki rozum… Jezus tamże wydaje się być niekonsekwentny: w miniprzypowieści, jaką wypowiada do zapraszającego Go gospodarza wydaje się sugerować, że miłość jest skutkiem darowania długu. Z kolei gdy mówi o kobiecie namaszczającej Jego stopy wydaje się sugerować, że darowanie długu jest skutkiem umiłowania… Po ludzku trudno to pojąć i wyjaśnić… Na płaszczyźnie Miłości wszystko jest jasne… Darowanie długu jest skutkiem odkrycia i uwierzenia w Miłość. Miłość, którą MAM, której nie straciłem nigdy, nawet gdy zdradziłem mego Oblubieńca… Nawet wtedy nie przestał mnie miłować i czekać z otwartymi ramionami… Mało tego: nawet gdy Go zdradzałem – On nie przestał biec do mnie z otwartymi ramionami, nie przestał wyznawać mi Miłości. Ba, nawet i to jest mało: bo gdy Go zdradzałem – On wyznał mi Miłość jeszcze bardziej… aż do końca… Gdzie wzmógł się grzech – jeszcze bardziej rozlała się Łaska… Szczyt grzechu – Golgota – jest zarazem szczytem Łaski, szczytem Miłości. Umiłowawszy swoich – do końca ich umiłował… Z Krzyża Jezus aż do końca, aż do ostatniej kropli Krwi, aż do ostatniego Tchu, do oddania Ducha miłuje tych, którzy w sobie zabili Ducha… Właśnie to jest niepojęta i oczywista odpowiedź Boga na grzech: Eucharystia. Odpowiedź na moje bicie się piersi: Ciało i Krew. Odpowiedź Boga na moje wyznanie grzechów w Sakramencie Pokuty: Tchnienie Ducha. Niepojęta odpowiedź – niepojęta na płaszczyźnie logiki ludzkiej. Oczywista: na płaszczyźnie Miłości to jest oczywiste i bezdyskusyjne. Tak myśli i działa Miłość. Gdzie wzmaga się grzech – tam jeszcze obficiej się rozlewa Miłość. Czym bowiem jest grzech? Skutkiem zapomnienia o Miłości. Jak wyleczyć grzech? Przypomnieć o Miłości. Jak? Wyznać Miłość. Im większa skleroza – tym więcej trzeba Miłości… Ciekawe, bo słowo „skleroza” ma wiele wspólnego ze słowem sklerokardia, tłumaczonym jako „zatwardziałość serca”. Faktycznie: skleros to twardy, stwardniały – ale specyficznie stwardniały: stwardniały bo zaschnięty na kamień. Zaschnięty z powodu braku choć kropli wilgoci. Więc co trzeba sercu zaschniętemu z powodu braku Miłości? Trzeba Wody Żywej. Wody płynącej z przebitego Boku. Miłości aż do końca. Eucharystii. Sakramentu Pokuty. Ale dlaczego jestem w stanie iść pod Krzyż? Dlaczego jestem w stanie iść na Eucharystię i wobec mego Oblubieńca bić się w piersi i przyznawać się do zdrady? Dlaczego jestem w stanie iść do Sakramentu Pokuty i memu Oblubieńcowi mówić o moich zdradach? Bo czai się we mnie przekonanie o Jego Miłości… Słowa, które wciąż powtarzamy: Panie, zmiłuj się… po grecku brzmią: Kyrie, eleison… To eleison jest wyznaniem, że liczę tylko i wyłącznie na Jego Miłość – bo sam mam tylko winy, żadnych zasług. Nie tylko że przychodzę bez zasług, ale jeszcze zgnieciony winami. Nie tylko że przychodzę w stanie zerowym – zszedłem poniżej zera, do otchłani… I mogę stamtąd tylko zawyć: Kyrie, ELEISON!!! Panie, liczę tylko na Twoją Miłość! Na Twoją niepojętą Miłość, wierną mi, niewiernemu… Tylko na Twoją niepojętą wierność wobec Twojej własnej Miłości… Tylko to mi zostało: Twoja Miłość, która nie umiera nawet krzyżowana, na zatwardziałość ludzkich serc przybijających Cię do Krzyża odpowiadająca Wodą Miłości… Miłość wierna samej sobie – i dlatego nieumierająca. Dlatego Bóg jest Bogiem Żywym. I właśnie tak się rodzi Kościół: z tych, którzy wbrew poczuciu winy i rozpaczy, wbrew przekonaniu że wszystko skończone, bo przecież zdradziłem, prowadziłem życie grzeszne – wbrew wszystkiemu przychodzą i dotykają stóp Jezusa. Wbrew wszystkiemu czołgają się po dnie dziedzińca arcykapłana, trzykrotnie wyparłszy się Mistrza w ciągu jednej nocy, by wbrew wstydowi, wbrew rozpaczy i wbrew wstrętowi do samego siebie spojrzeć raz jeszcze w oczy Mistrza i przekonać się o Miłości, która choć odrzucona i zdradzona – nie zgasła. Bóg Żywy. To jest właśnie kobieta grzeszna: przyszła bo czaiła się w niej jedna jedyna nadzieja: że Miłość żyje… Przyszła i odważyła się wbrew swojej własnej nędzy dotknąć Miłości – bo czaiła się w niej nadzieja, że Miłość nie przestała kochać… Że Bóg nie umarł. I dotknęła Żywego Boga – Żywej Miłości, która stała się Ciałem. To się dzieje jednocześnie: kocham i jestem kochany. Jestem kochany i kocham. Grzesznik przychodzi dotknąć Miłości, która kocha – i przekonuje się, że nie przestał być kochany… Przekonuje się o darowaniu, o Miłości Miłosiernej… To co nas trzyma z dala od Miłości to własne przekonanie, że jestem niegodny, że muszę zasłużyć itd. Gwałtownicy zdobywają Królestwo Niebieskie – ci, którzy wbrew swojej niegodności, poczuciu winy, przekonaniu o braku zasług rzucają się w ramiona Miłości. Miłości, która przyszła służyć tym, którzy za chwilę Ją opuszczą, pozostawią samą, zdradzą… Czyż Jezus na Ostatniej Wieczerzy nie wie komu myje nogi? Czyż na Eucharystiach całego świata nie wie za kogo wydaje Ciało i Krew, w czyich sercach się składa? Nie wie co ja z Nim zrobię po wyjściu z kościoła? A jednak służy, pochyla się do stóp… przychodzi nie po to, żeby Jemu służyć – ale po to, żeby służyć. Komu? Grzesznikom, celnikom, zdrajcom… Przychodzi służyć – by przekonać o Miłości. Kobieta grzeszna. To się dzieje jednocześnie: rzucam się w ramiona Miłości bo liczę na Miłość – i doświadczam Miłości, która nigdy nie przestała kochać… Pan bulwersuje. Rodzi zgorszenie. Mało: Jego Miłość jest Skałą Zgorszenia. A jednocześnie Kamieniem Węgielnym Kościoła, który składa się z tych, którzy wbrew grzechowi, wbrew poczuciu winy, wbrew świadomości zdrady – na łeb, na szyję, wbrew wszystkiemu rzucili się w ramiona Miłości, która w Chrystusie wybiega nam nieustannie naprzeciw… Służyć nam. Obmywać stopy. Tak rodzi się Kościół: z tych, którzy dali się przekonać o Miłości. Przestali liczyć na siebie, swoje zasługi, osiągnięcia itd. tylko uznali swoją grzeszność i rzucili się w ramiona Miłości, nie mając nic innego. Św. Faustyna Kowalska pisała, że gdy promień Boskiego Światła przenika jej duszę, widzi w pełni całą swoją nędzę i grzeszność – ale nie topi to jej w rozpaczy ani w poczuciu winy, tylko mobilizuje do jeszcze pełniejszego rzucenia się w ramiona Miłosiernego Pana. Tego Pan oczekuje: tego jednego. Rzucić się w Jego ramiona. Do Jego stóp. By On mógł się pochylić, wziąć w ramiona, ulepić i tchnąć Ducha. Zaślubić. Na nowo. Jak Maria, która obrała to, co najlepsze: trzeba tylko jednego. Rzucać się w ramiona Miłości. Dać się kochać. I nie dać się z tych ramion wywabić ani wypędzić. To jest Kościół. Tak się właśnie zrodził: z Wody wypływającej z przebitego Boku na tych, którzy kierowani zaschniętymi na skałę sercami przybili Miłość do Krzyża. I właśnie dlatego Woda Miłości, Woda Żywa wylewa się na takie serca: by je rozpuścić w Potoku Miłości, w Źródle Pięćdziesiątnicy. Wszystko dzieje się w Wieczerniku. Tu się rodzi Kościół.