Łk 21,34-36: Jezus powiedział do swoich uczniów: Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym
Trudne to dla nas. Trudna jest walka jaka toczy się w nas. Św. Paweł nawet mówił o tym, że nieszczęsny z niego człowiek bo ciągle w tej walce ulega. Nawet trzykrotnie prosił Pana, by odszedł od Niego. Aż się nauczył: oprzeć się w tej walce na Panu. Na Jego Miłosierdziu. Na uporze Jego Miłości. Na upartym powracaniu do Pana, do kratek konfesjonału, do Stołu Ciała i Krwi, pod Krzyż, po Ducha. Uparcie i wciąż - błagać uparcie, nieustannie o to, co mi trzeba: o Moc Ducha Chrystusowego. Żeby On ciągle na nowo we mnie zwyciężał. Wtedy walka staje się nierówna, z góry wygrana: bo śmierć jest słabsza od Życia. Duch tego świata został zdeptany przez Ducha Chrystusa. Może mnie powalić, może mnie upodlić - ale nigdy nie zwycięży, bo upór Miłości Pana jest nieskończenie potężniejszy od wszelkiej potęgi tego świata. Upór Miłości Nowego Człowieka, który nieustannie się odnawia we mnie, nieustannie we mnie zmartwychwstaje, jest potężniejszy niż rzucanie się starego człowieka we mnie. Tylko pozwalać Nowemu Człowiekowi nieustannie zmartwychwstawać we mnie. Pozwalać, by we mnie wciąż na nowo dokonywała się Pascha Pana. Żeby ten dzień nie przyszedł na mnie jak pułapka.
Jak dzień? Ano ten. Jeśli ten dzień, dzisiejszy, jest dla mnie pułapką, jeśli to do czego dziś zaprasza mnie Pan jest dla mnie potrzaskiem, krzyżem nie do zniesienia z którego chcę zejść i uciec, jeśli wciąż żyję jak w klatce, to znaczy, że jeszcze się nie obudziłem. I jeśli nieobudzony wejdę w dzień ostateczny - to będę na wieki żył jak w klatce, jak w pułapce Życia. Modlić się, adorować, słuchać Słowa, ćwiczyć Życie - aż się obudzę, aż moje codzienne życie przestanie być w moich oczach pułapką, którą trzeba przetrwać z zaciśniętymi zębami, a stanie się wędrówką z Panem, radością powstawania z martwych, wspó-Życiem z Panem. Dać się przekonać. Pan nie przychodzi wyzwalać z życia - przychodzi budzić. Przekonywać Duchem. A Duch potrzebuje mojego „chcę”. Pan woła gromko: PRAGNĘ! Jego Słowa wykrzyczane z Krzyża nie przeminą - prędzej niebo i ziemia przeminą. Jego Słowa wypowiadane na każdej Eucharystii: to JEST Moje Ciało… Moja Krew… ZA WAS! TO czyńcie… - te Słowa nie przeminą. Bo nie przemija Jego pragnienie. Ale Jego pragnienie potrzebuje mojego pragnienia, potrzebne jest spotkanie pragnień. Spotkanie Jego wielkiego „CHCĘ” z moim choćby słabym „chcę”… Wtedy dokona się wszystko - jeśli jest we mnie choć trochę pragnienia, choć trochę dobrej woli, choć trochę uporu ciągłego powracania, by Pan mógł we mnie ciągle zmartwychwstawać i budzić mnie, przekonywać mnie dzień po dniu do Życia - aż wejdę w Życie przebudzony w pełni jako wolne dziecko Boga, a nie niewolnik złapany w pułapkę Życia… To nie jest jednorazowy akt - zmartwychwstanie. To jest proces, który dokonuje się we mnie dzień po dniu, chwila po chwili. Proces, który Pan sam nazwał słowem metanoia - przemiana myślenia. Z myślenia tego świata na myślenie Boga. Jeśli wejdę do Domu Ojca napełniony myśleniem tego świata, to uznam to za więzienie… Dlatego potrzebuję być budzony już tu i teraz, natychmiast, żebym wszedł z radością, jak do Domu a nie do więzienia. A ta radość zaczyna się tu i teraz - bo już tu i teraz Pan przychodzi budzić mnie, zapraszać do Życia.