W uroczystościach pogrzebowych zmarłego 20-latka, którego poszukiwaniami dwa tygodnie wcześniej żyła cała Polska, wzięły udział tłumy. Mszy św. w kościele św. Stanisława Biskupa i Męczennika przewodniczył rekolekcjonista prowadzący misje w parafii.
- Ja nigdy nie widziałam, żeby on był na kogoś obrażony czy żeby miał jakiegoś focha. Zawsze zaangażowany, chętny do pomocy, zawsze na „tak”. Pomagał kolegom w nauce. Nie wybierał ich sobie, bo chciał być wobec każdego fair. Przez długi czas, jeszcze jako dziecko, nazywany na podwórku „mały Maciuś”, chodził z kolegami starszego brata i z nimi też grywał w piłkę. Był szybki i zwinny, więc nie raz potrafił przemknąć się im między nogami. Stawał też między nimi jako rozjemca. Był też bardzo dobrym uczniem, wychowankiem, a nawet wnuczkiem, bo troszczył się o swoją babcię, dbając o to, by nigdy jej nic nie brakło, by jej jakoś ulżyć - dodaje Izabela, córka sąsiadki i polonistka.
Pani Iza wspomina też jasełka, w których Maciek był pastuszkiem ubranym w owczą kamizelkę i skaczącym nad ogniskiem. To jednak niejedyny występ teatralny tego młodego człowieka.
- Pamiętam go jeszcze z czasu gimnazjum. Była to klasa sportowa, sami chłopcy, więc energia z nich tryskała. Piłka nożna była ich pasją. A że katechezę mieli zawsze po 2 godzinach treningu, więc byłem na bieżąco. Maciek był z nich chyba najbardziej spokojny i ułożony. Zawsze grzeczny i uśmiechnięty. Chętnie angażował się w dodatkowe zajęcia. Najbardziej zapadło mi w pamięci przygotowanie misterium wielkanocnego, czyli takiego apelu z okazji Świąt Wielkanocnych. Brał wtedy udział w pantomimie i zrobił to bardzo dobrze - chwali zmarłego ks. Mateusz.
Razem z nim w tej pantomimie grał Jan, który teraz jest klerykiem w świdnickim seminarium i bardzo dobrze wspomina kolegę. - Angażował się aktywnie w życie szkoły. Razem z nim kilkakrotnie braliśmy udział w różnego rodzaju uroczystościach szkolnych, w tym również o tematyce religijnej. Był bardzo utalentowany, rozwijał swoje zainteresowania i pasje - twierdzi.