Przed rozpoczęciem każdej liturgii, przy której posługiwał przez 25 lat w świdnickiej katedrze, w taki sposób meldował celebransowi, że wszystko jest gotowe. Gdy odszedł, te słowa nabrały nowego znaczenia.
Służba Janusza Psiuka w świdnickiej świątyni zaczęła się wiele lat temu, gdy kościelnym był jeszcze jego tato Stanisław.
"Od maleńkiego obserwowałem tatę w pracy. Miałem wtedy 5-6 lat. Przychodziłem tutaj z mamusią i patrzyłem, jak on to wszystko robi. Miał długie, szczupłe ręce, które w mig rozkładały ornaty, alby. A to nie było takie proste jak teraz. One były wykrochmalone, sztywne, więc trzeba było wiele trudu, by je ułożyć. Mieszkając przy plebanii wraz z rodzicami, mogłem codziennie obserwować ciężką pracę taty. Kiedy jednak pierwszy raz byłem na rozmowie u proboszcza, nie zgodziłem się zostać kościelnym. Później jednak, kiedy okazało się, że znów nie można na to miejsce znaleźć nikogo odpowiedzialnego, pomyślałem, że może warto spróbować. A że jeszcze tu mieszkałem i miałem garaż, to nawet dobrze się składało - wspominał trzy lata temu w rozpowie z redakcją Gościa Niedzielnego (więcej: Pierwszy po proboszczu).
Na kilka miesięcy przed zostawieniem ze względów zdrowotnych tej pracy, za zasługi dla katedry został uhonorowany przez bp. Marka Mendyka. - "Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: gorliwość o dom Twój pochłania mnie" (J 2,17). Te słowa widniejące w jednej z ewangelijnych perykop, obrazujące nam czyny Jezusa, uświadamiają uczniom, jak ważna jest troska o dom Boży. Każda świątynia na ziemi jest szczególnym miejscem obecności Pana Boga oczekującego na spotkanie z człowiekiem. Dlatego wymaga szczególnego poszanowania i troski - podkreślał biskup, dodając, że bez wątpienia przez ostatnie 25 lat takie poszanowanie i troska towarzyszyły posłudze Janusza Psiuka w świdnickiej farze. Wręczył też jubilatowi pamiątkowy różaniec i list gratulacyjny (więcej: Biskup podziękował Januszowi Psiukowi za 25 lat pracy w katedrze).
Dotychczasowe dolegliwości w połączeniu z wirusem COVID-19 sprawiły, że 72-letni mężczyzna odszedł 20 kwietnia w Godzinie Miłosierdzia. To właśnie o tej porze zwykle rozpoczynał swoją służbę w katedrze, towarzysząc miejscowym księżom w modlitwie Koronką do Bożego Miłosierdzia. Dwa tygodnie później, w czasie ceremonii pogrzebowej 6 maja, do Bożego miłosierdzia nawiązywał przewodniczący liturgii bp Adam Bałabuch.
- Każdy z nas jest jednak tylko słabym i grzesznym człowiekiem wobec świętego Boga. Każdy potrzebuje zanurzyć się w nieskończonym Bożym miłosierdziu, aby mógł być przyjęty do społeczności błogosławionych w niebie. Uświadamiamy sobie, że Bóg ze swoim nieskończonym miłosierdziem wychodzi naprzeciw każdego z nas, a tym bardziej tych, którzy po ziemskiej wędrówce powracają do domu Ojca. W wyjednaniu Bożego miłosierdzia możemy pomóc zmarłemu śp. Januszowi już tylko my. Dla niego skończył się już czas zasługi - podkreślał biskup pomocniczy, prosząc o modlitwę w intencji zmarłego kościelnego.
Wśród kapłanów żegnających pana Janusza był ks. Jan Bagiński, poprzedni proboszcz parafii pw. św. Stanisława i św. Wacława w Świdnicy. To on w imieniu duchowieństwa złożył kondolencje najbliższej rodzinie.
- Kiedy ponad 20 lat temu wręczałem mu klucze do naszej katedry, nie musiałem wydawać mu instrukcji. Dobrze wiedział, jak wygląda jego nowa praca i jak trzeba ją wykonać. Dbał nie tylko o liturgię, ale i o wnętrze kościoła. Przychodził pierwszy i ostatni wychodził. Tak było codziennie, bo nie miał wolnych dni. Swoje obowiązki wypełniał zawsze bardzo drobiazgowo, mierząc nawet odległość między świecznikami. Tej dokładności nauczył się od taty, który przez 42 lata był również kościelnym w tej świątyni. Jego syn pracował jak on, dopóki mu siły na to pozwalały. Kiedy kilka tygodni temu żegnał się z proboszczem, spotkaliśmy się pod plebanią. Chyba aż trzykrotnie powiedział do mnie "przepraszam". Zrozumiałem po jego śmierci, że człowiek, który kończąc pracę, uznaje swoją małość, musi być wielki - nie tylko przed ludźmi, ale i przed Bogiem - podkreślał emerytowany proboszcz świdnickiej fary.
Ciało zmarłego zakrystianina pochowano przy kaplicy na cmentarzu parafialnym.