Po dwóch latach nowicjatu ks. Roman Tomaszczuk wrócił do diecezji świdnickiej. Dlaczego?
Na to pytanie odpowiada sam tuż po rozmowie z bp. Ignacym na temat dalszej jego przyszłości. - Czas mojej formacji nowicjackiej dobiegł końca - w klasztorze w Lubiniu spędziłem 900 dni - wiem to, ponieważ pisałem dziennik, więc łatwo było liczyć. Po czasie rozeznania i wymaganych krokach formalnych związanych z prawem obowiązującym we wspólnocie zapadła decyzja, że nie pozostanę w Lubiniu. Aby móc złożyć tutaj śluby zakonne, potrzebowałem nie zwykłej większości głosów, ale kwalifikowanej - dwóch trzecich. Zabrakło mi jednego głosu - mówi w wywiadzie do 18/2019 numeru świdnickiej edycji "Gościa Niedzielnego"
Zdradza też dalsze plany i marzenia, jak również doświadczenia z benedyktyńskiego życia. Jeśli więc interesują was jego dalsze losy, zachęcamy do sięgnięcia po papierowe wydanie w pierwszym tygodniu maja. Możecie też go spotkać osobiście na tegorocznej pielgrzymce do Sulistrowiczek, która już 1 maja wyruszy o godz. 8 spod świdnickiej katedry.
A tymczasem przypomnijmy, że ks. Roman przez ponad 12 lat dowodził naszą redakcją. Był znany w diecezji i zaangażowany w wiele inicjatyw duszpasterskich. Kiedy ogłosił swoją decyzję o przejściu do benedyktynów (Jestem posłuszny), wielu nie wierzyło, że "wytrzyma". Swoją decyzję i jej uwarunkowania wyjaśniał w wywiadzie Szpilek już nie założę.
Czas mijał, a grupom, z którymi się zżył, brakowało ks. Romana (Tygrysem łazienkowym jest...). Kiedy dwa lata temu, w kwietniu, przyjechał odwiedzić Świdnicę, mówił o tym, że mu w Lubiniu dobrze, że ma czas na modlitwę i naukę pokory (Zamienił aparat na mopa).
Po powrocie do klasztoru zmienił imię na Cyprian i przyjął nowy strój duchowny (Zmienił imię i szaty). W tym czasie przebywał nie tylko w polskim opactwie, ale i za granicą.